Za nami pierwsza część wywiadu z Łukaszem Durajskim, znanym jako DoktorekRadzi.
Czas na drugą, gdzie dowiecie się wielu ciekawych rzeczy odnośnie współpracy medyków z markami, jak dostać patronat Głównego Inspektoriatu Sanitarnego oraz dlaczego jest tyle bałaganu informacyjnego o maseczkach. Dodatkowo zapytaliśmy Łukasza jakie konta w social mediach prywatnie obserwuje.
Naturalnym jest, że influencerzy mają współprace z markami. Czy widzisz w ogóle jakąś szansę na istnienie współpracy marki z takim medycznym influencerem?
Jestem na tym etapie, gdzie zacząłem się tym mocno interesować pod kątem prawnym. Mamy jeden duży problem. Ja na tym, na przykład, w ogóle nie zarabiam z tego powodu, że nie mogę. Jeśli chodzi o bycie influencerem-medykiem to problem jest taki (zacząłem się tym mocno interesować właśnie w kontekście prawnych aspektów z tego powodu), że mamy ustawę o zawodzie lekarza, która nam ogranicza jakąkolwiek formę reklamy. Nagle się okazało, że to, że ja na przykład wrzucam zdjęcia ze swojego gabinetu, że siedzę w gabinecie, to już jest to reklama mojego gabinetu - potencjalnie mogę mieć korzyść, że przyjdą do mnie pacjenci z Instagrama. Dla Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej to jest bardzo duże wyzwanie, bo zgodnie z Kodeksem Etyki Lekarskiej w ogóle nie możemy się reklamować.
Przepisy, które były stworzone w latach sześćdziesiątych nijak mają się do tej sytuacji, która jest teraz. Zresztą, tak naprawdę, nawet jakby 5 lat temu ktoś jest update'ował to one i tak będą nieaktualne, bo to jest niesamowita zmiana, która wydarzyła się w ciągu ostatnich kilku lat.
Potrzebne jest nam to co zrobili Brytyjczycy: toolkit dla lekarzy, którzy prowadzą jakiekolwiek kanały social mediowe. Trochę nam tego potrzeba. Wszystko to co robię jest nielegalne w pewnym sensie.
Lekarzom nie wolno wykorzystywać swojego wizerunku do reklamy i sprzedaży jakichkolwiek produktów.
Zobacz też: Instalekarze w czasie kryzysu
Jestem jedynym blogiem w Polsce, który ma akredytację Głównego Inspektora Sanitarnego. To jest precedens, który się wydarzył. Z tego powodu, że prowadzę bloga na którym nie zarabiam, na którym nie ma reklam. Zapłaty za naszą wiedzę nikt nam nie broni, dlatego wydanie książki czy ebooka nie stanowi problemu. Czy to będzie wykład, czy to będzie książka, to nie ma znaczenia. Natomiast sprzedanie długopisów czy majtek, niestety wiąże się z tym, że ja wykorzystuję swój wizerunek do reklamy tego produktu. Nieważne, że to jest moja firma. To jest wykorzystanie wizerunku lekarza do sprzedaży i to, niestety jest formalny problem.
Czy jest szansa, że w ogóle można odebrać uprawnienia lekarskie, może się skończyć taka historia w ten sposób?
To jest oczywiście już najbardziej radykalne posunięcie, ale tak.
A jakie są inne konsekwencje, co może stać się lekarzowi?
To jest najgorsze, bo jak mi zabiorą prawo wykonywania zawodu to ja zostaję z niczym. Tracę wszystko. Oczywiście, to są takie decyzje bardzo dramatyczne już. Raczej na początku to się skończy jakimś upomnieniem, rezygnacją z tego typu przedsięwzięcia. Myślę, że to się skończy na jakichś upomnieniach. Każdy odpowiada za siebie.
Zobacz też: Jak marki angażują się w walkę z koronawirusem
Wracając do Twoich akredytacji - jak można uzyskać taki patronat GISu? Każdy insta-lekarz może dostać coś takiego?
To, że go dostałem, to jakiś precedens. Jestem pierwszą osobą, która ma taki patronat. Myślę, że jakby ktoś chciał zapytać, porozmawiać i udowodni, że merytoryka, którą wrzuca na swoim blogu, jest uzasadniona, to tak.
Moje posty w bardzo telegraficznym skrócie, bardzo ludzkim językiem, są zrobione w formie pracy naukowej. Każdy post ma bibliografię. To nie jest tak, że ja sobie tworzę jakieś opinie, historie. Na pewno to, co odpada, to sprzedaż i reklama na blogu. Jeżeli ona jest, to z automatu GIS się tam nie pojawi.
Myślę, że tutaj mi pomogła jeszcze jedna rzecz. W zeszłym roku dostałem nominację od Ministra Zdrowia i jestem członkiem WHO, reprezentuję Polskę w WHO. To też jest kwestia tego, że jestem w Izbie Lekarskiej przewodniczącym zespołu szczepień. To wszystko dało mi instytucjonalnie dużą siłę, że nie jestem już tylko wyłącznie lekarzem-influencerem, który gdzieś tam sobie coś komentuje. Oczywiście z tego powodu czuję też duży ciężar.
Ale po sobie wiem, że to naprawdę nie jest trudno zaliczyć wtopę. Np. teraz bardzo musiałem się tłumaczyć dlaczego z tego, że w święta byłem u rodziców. Bo #zostańwdomu itd., po czym najazd na mnie, że byłem u rodziców. Specjalnie wrzuciłem na Instagrama taką krótką historię dlaczego w ogóle w Niedzielę Wielkanocną siedziałem w domu. W piątek i sobotę byłem na dyżurze u rodziców, bo pracuję w dwóch miastach - i w Warszawie, i w Kaliszu. Tak funkcjonuję, normalnie pracuję w obu miejscach, oba są dla mnie domem. To nie jest tak, że jestem tylko tutaj, a od czasu do czasu sobie pojadę. Siedząc 62 h na dyżurze w Kaliszu nagle gdzieś tam ludzie zaczęli mnie atakować, ze każę siedzieć w domu, a sam pojechałem sobie do rodziców i fotki z Wielkanocy wrzucam. To jest to co mówiliśmy - każda rzecz, którą robię jest niesamowicie teraz analizowana.
Chciałam wrócić do tematu Łukasza Boka. Pod Twoimi filmikami pojawiają się takie komentarze odnośnie kopiowania statystyk [dotyczących zachorowań na koronawirusa - przyp. red.]. Jakbyś się chciał do tego odnieść oficjalnie?
To jeden z przykładów błędów, które popełniam w social mediach. Zresztą często dostaję pytanie kto mi to prowadzi? Otóż sam.
Łukasz prowadzi bardzo fajny profil, z którego korzystam i udostępniam na Instagramie. Uzupełniłem informacje na swoim Instagramie, że to właśnie z tego profilu korzystałem. Oczywiście, statystyki są oficjalne, tylko na jego profilu są one fajnie zebrane. Teraz stwierdziłem, że będę brał dane ze strony Ministerstwa i innych instytucji, aby nie było problemu. Statystyki dotyczące zachorowań są wszędzie dostępne, to nie jest jakiś tam problem. Widziałem też na profilu Łukasza, że sam musiał się tłumaczyć, dlaczego on sam nie wrzuca źródła swoich informacji.
Oczywiście nie podlega dyskusji, że popełniłem błąd, za który przepraszam. Jak brałem te informacje, to należało podać skąd zostały wzięte. To jest lekcja na przyszłość dla mnie. Tak było mi łatwiej, nie ukrywam, że chodziło po prostu czas, ale nie zmienia faktu, że autora każdej informacji zawsze należy podawać. On już miał gotową liczbę zsumowaną i ją sobie wrzuciłem, i tak naprawdę tylko o to poszło. Wrzucałem sobie tylko na InstaStories te statystyki.
Mówisz, że opierasz się na faktach i badaniach. Brałeś udział w programie „Pogromcy Medycznych Mitów”. Czy mógłbyś się odnieść do tego, że główną postacią tam była Patrycja Szachta, którą wielokrotnie oskarżano o głoszenie półprawd medycznych. Nie gryzie Ci się to jakoś?
Rzeczywiście pojawiły się w pewnym momencie takie informacje. Prowadzący programu wybierani byli w castingu przez produkcję. Historia już wielokrotnie była wyjaśniania. Na razie program jest zdjęty z anteny.
To trochę tak jak się wydarzyła, naprawdę niespecjalnie, historia o gęsim smalcu. Nie wiedziałem, że to będzie też taka fala hejtu na Ankę Lewandowską po tym, jak wrzuciła o tym smalcu gęsim. Mój post na instagramie był czysto informacyjny. Tam nie ma żadnej mojej opinii. Ta historia wróciła dlatego, że za takie bzdury powinno być się nominowanym do Biologicznej Bzdury Roku i wywołałem tutaj To Tylko Teoria [Łukasz Sapkowski, autor bloga naukowego To Tylko Teoria - przyp. red.]. Ania otrzymałą taką nominację. Jak wiadomo od dłuższego czasu w social mediach mamy aktywne środowisko naukowe i wiele niesprawdzonych teorii, nie tylko medycznych, jest obalanych i przedstawianych szerokiej publiczności. I nagle w nagłówkach portali plotkarskich pojawiło się hasło „ekspert TVNu wyśmiewa Lewandowską”.
Nie spodziewałem się, że to będzie w taki sposób odebrane. Oczywiście Ania oberwała przesadnie, bo hejt niestety jest hejtem. Ja też nie śledzę wszystkiego co gwiazdy wrzucają. To jest na zasadzie, że ludzie mnie pytają co na dany temat sądzę albo dlaczego nie zabieram głosu. Że czemu lekarze się nie wypowiadają na ten temat. Wiem o tym, że to jest kontrowersyjne, trudne. Ale z drugiej strony jak nie zabiorę głosu na konkretny temat, to będę przytakiwać tego typu metodom. Wychodzę z założenia z takiego bycia pogromcą tych mitów. No trudno, muszę to wziąć na klatę.
Ciekawi mnie dlaczego telewizja wzięła na prowadzącą osoba, która jest przeciwieństwem nazwy programu? Sami sobie strzelili w kolano, wiesz dlaczego tak się stało?
To już jest pytanie, na które nie znam odpowiedzi. To dyrekcja podejmuje decyzje.
To jest świetny potencjał na program, dziwi dlaczego tak się stało.
Wychodzę z założenia, że jest jakiś research robiony. Myśmy byli zapraszani na castingi do programu. Nie wiedziałem, że taki program będzie robiony, to do mnie zadzwonili, czy nie chcę przyjść na casting. Trochę wracam do tematu, który też przerobiłem dramatycznie, bo byłem wałkowany o to w tę i z powrotem. Oficjalnie w mediach i na social mediach też było mnóstwo tych pytań. Oczywiście są badania prowadzone, to jest często weryfikowane. Ale to, co konkretnie ona zaleca i stosuje, nie ma uzasadnienia. To tak jak te wlewy z witaminy C.
Będąc przy maseczkach, mamy w tym zakresie spory bałagan informacyjny. Zalecenia WHO do tej pory byly takie, że nie powinno się ich nosić, jeżeli nie ma się objawów. Ale jednak od czwartku mamy obowiązek nosić je wszyscy wychodząc.
Tu jest ten dylemat. Pierwsza rzecz jest taka, że WHO zmieniło troszkę ton. Teraz zalecenia są takie, że co najwyżej okrywamy twarz w momencie, gdy wychodzimy. Czyli nie nosimy nadal tych maseczek jako takich, tylko okrywamy twarz. Oczywiście, to się kończy najczęściej, że to są te bawełniane maseczki i tyle, więc to jest jakaś forma okrywania. Ale pierwszym takim zaleceniem, które oficjalnie pojawiło się w kontekście zmiany, to było zalecenie CDC, czyli tej amerykańskiej Agencji Prewencji Chorób, to też była diametralna zmiana. Pamiętam ich Naczelnego Lekarza (bo oni mają taką funkcję, jak Naczelny Lekarz Kraju), i on mówił, że absolutnie nie, nie nosimy ich, zostawmy je medykom. Po czym tydzień później zmiana - sam nawet robił filmik jak stworzyć domową maseczkę. Zalecenia zmieniły się mocno. Znowu wszyscy pretensje do mnie o to, że tutaj gmatwam itd itp. Po czym WHO przystało na to, że dobra, zrobimy „sprawdzam”. Te kraje, które zrobią zalecenia, że nosimy, zobaczymy czy to działa. Okrywamy twarz i tyle.
Teraz znów z drugiej strony pojawiły się doniesienia z Korei Południowej, o których też pisałem w jednym poście i spowodowało to zamieszanie. Koreańczycy pokazali, ze bawełniane i chirurgiczne maseczki nie tylko nie chronią innych osób. Bo założenia są, że masz nałożyć maseczkę po to, ze jak bedziesz kasłać itp. to nie będziesz rozpylać tego wirusa. Ciebie to nie ochroni, bo ta maseczka nie jest szczelna, to nie działa. Natomiast do tej pory uważano, że przynajmniej chroni osoby naprzeciwko Ciebie, jak kaszlesz czy rozmawiasz to nie przeniesiesz tego. Ale Koreańczycy pokazali, że jednak wirus się przedostaje w takiej ilości, że wystarcza do zainfekowania. Oczywiście, ogranicza to ilość wirusa, który się wydostaje. Nie zmienia to faktu, że ilość takiego wirusa jest na tyle duża, że i tak drugą osobę zarazi.
A WHO nie chce zalecic noszenia maseczek z jednego prostego powodu, to jest też coś, co tłumacze w swoim filmie na YouTube. Ludzie jak noszą maseczki popełniają błędy - dotykają je, ściągają, zakładają na czoło jak politycy i tego typu pomysły. Poprzez dotykanie tej maseczki my nanosimy wirusa z rąk. W momencie, gdy się zakłada maseczkę, nam nie wolno jest jej dotknąć, w żaden sposób. A ludzie tego nie robią. Poza tym problem z maseczkami bawełnianymi jest taki, że chirurgiczną ściągnę za uszy i ją wyrzucę. A bawełnianą trzeba gdzieś wyprać, trzymać, włożyć, no nie wywalisz jej. Znowu robi się kolejny problem - na tej maseczce osiada potencjalnie koronawirus. Teraz Ministerstwo idzie za tym tokiem, który jest w krajach na zachodzie.
Ale to jest założenie bardzo utopijne. Mamy chociażby Azję, Koreę Południową, oni tam są przyzwyczajeni do noszenia tych maseczek, wiedza jak ich używać, bo robią to całe życie. Dla nich nie jest nowością założenie maseczki. A u nas banda ludzi założy te maseczki i będzie tak jak jest teraz - będą te maseczki, rękawiczki leżeć na chodnikach, bo im się nie chce wyrzucić do śmieci. To że Azja miała sukces, to nie dlatego, że założyła maseczki, tylko tam jest w cholerę innych obostrzeń.
Nadal są konieczne inne ograniczenia. Wrzuciłem nawet na Instagrama komunikat ze strony Ministerstwa, że tak, okrywamy twarz, ale dalej zachowujemy 2 m odległości. Maseczka nie może powodować tego, że my teraz będziemy mieć swobodę w poruszaniu się. Np. mamy maseczki, więc zrobimy sobie grilla. To jest ten dylemat.
Nadal to zamieszanie w kontekście tych maseczek jest, bo wszędzie w zaleceniach, czy to amerykańskich, czy WHO, jest wpisany jeden prosty tekst - „cover the face”. Nie „zakładaj maseczkę”. Maseczkę zostaw dla profesjonalistów. To jest ta zasadnicza różnica. Wyrazili zgodę na jakąś osłonę, żeby może trochę ograniczyć rozpylanie tego wirusa.
A czy samą korzyścią z noszenia maseczki jakiejkolwiek, bawełnianej, chirurgicznej czy ogólnie okrywania twarzy, nie jest to, że człowiek mniej się po niej dotyka?
Właśnie nie, odwrotnie. Paradoks jest taki, że osoby, które noszą maseczkę, w kółko jej dotykają. Masz coś nowego twarzy, coś nowego na skórze, czego nie miałaś i my ją cały czas ruszamy, poprawiamy. To by się wydawało, że tak będzie działać, że my nie będziemy jej dotykać, bo mamy maseczkę. Natomiast jest kompletnie inaczej. A już najgorzej jak założymy te rękawiczki do tego. I wtedy po prostu tymi brudnymi (bo przecież rękawiczek to się nie myje, ręce to już częściej umyjesz) rękawiczkami podotykasz wszystkiego, a na końcu maseczkę. To już jest w ogóle hit. Teraz nawet wrzuciłem mem, który wygrał dla mnie wszystko, gdzie facet ściąga rękawiczkę i trzyma ją zębami. To są przykłady tego dramatu. Z powodu takich błędów WHO nadal nie chce zastosować tych zaleceń
Chociaż też wrzucałem, że Trump wstrzymał finansowanie do WHO, z uwagi na błędy i politykę, która weszła w to wszystko. Bo rzeczywiście te decyzje wielokrotnie są takie kontrowersyjne - głównie chodzi o decyzje w stosunku do Chin i tutaj Trump się bardzo wpienia, bo oni mają kosę ze sobą, bo WHO jakoś bardzo tych Chińczyków nie krytykuje. No to Trump wstrzymał finansowanie dla WHO, wiec w ogole jakas taka heca się zrobiła duża. A sam niejednokrotnie bagatelizował sprawę koronawirusa jeszcze chwilę wcześniej.
Nie sądzisz, że te dynamiczne zmiany stanowisk WHO mogą trochę podburzać publiczne zaufanie do tej instytucji?
Właśnie o to chodzi, ludzie nie rozumieją jednej rzeczy, te zalecenia zmieniają się z tego powodu, bo co chwila są nowe doniesienia. Nagle się okazuje, że wiemy coś nowego, no dobra, no to musimy zmienić te zalecenia. To jest to co ja pokazuje na swoim Instagramie, że te zalecenia to nie są zero-jedynkowe. Gdyby to było takie proste to każdy mógłby się przez Google leczyć. Zrobiliby prosty formularz i miałbyś diagnozę. Niestety, koronawirusa uczymy się z dnia na dzień. Nagle się okazuje, że Japończycy publikują nowe badanie, to już będą zmieniali zalecenia. Z tego powodu, że są prowadzone eksperymenty, mamy coś nowego, to muszą zmieniać. Uważam, że większym problemem byłoby, gdyby nie zmieniali tych zaleceń. Dla ludzi, dla odbiorców, jest to dramat. Bo nagle się okazuje, że po kilku dniach WHO zmienia kompletnie swoją decyzję. A dla ludzi to jest „ale jak to, co to w ogóle za debile, to nie wiedzieli tego 5 dni temu”. No nie, bo nagle się okazało, że po tej publikacji na następny dzień ukazały się kolejne badania, które pokazały, że to nieprawda.
My też musimy wziąć jedną rzecz pod uwagę - wszystkie zalecenia, które normalnie powstają na świecie, powstają na podstawie dużych badań, ta wiedza musi być oparta o fakty naukowe. My tutaj tego nie mamy, cały czas bazujemy tylko na doniesieniach, albo 5 przypadkow sie z czyms pojawiło, albo 100 osób przebadano, to sa tego typu badania. Na podstawie tych małych badań muszą wydać jakieś zalecenie. I to jest duży problem, który się dzieje w kontekście tego co mamy, bo wirusa kompletnie nie zmiany.
To, że ludzie nie potrafią używać tych środków bezpieczeństwa, to jedno. Ale czy oni nie powinni uczyc sie tego w szkołach?
Pod hashtagiem #wiedzaozdrowiu absolutnie walczę o to, że w szkołach musi być wprowadzony przedmiot „edukacja medyczna”. Jest to inicjatywa Rzecznika Praw Pacjenta. Musi być. My nie mamy w ogóle edukacji o zdrowiu żadnej, ż a d n e j. Tak naprawdę tylko tyle, co na biologii dowiesz się o swoim organizmie, ale co to jest? To jest tak naprawdę nic. To jest ten błąd. Np. Skandynawowie mają to w standardzie. Dla nich to jest oczywiste, że edukacja zdrowotna musi się odbywać od najmłodszych lat. A my tego nie uczymy i nagle się okazuje, że mamy epidemię i nie wiemy co ze sobą zrobić. Ludzie nie wiedzą, bo jest chaos i dezorientacja. I dlaczego tyle tych bzdur i mitów medycznych nadal funkcjonuje w społeczeństwie? Z tego powodu, że pokolenie naszych mam i babć funkcjonuje sobie jak chce, a młode pokolenie nie ma skąd korzystać. Korzysta z forów internetowych, więc tak naprawdę jest powielanie kolejnych bzdur. I tak będzie dopóki nie będzie uruchomiona edukacja szeroko pojęta. To jest właśnie apel ze strony Rzecznika Praw Pacjenta. Od początku bardzo go wspieram pod tym względem. Wiem, że już powoli były takie kroki podejmowane przez Ministerstwo, że miały być wprowadzenie zajęcia o zdrowiu w godzinach wychowawczych, tego typu historie, później dopiero ewentualnie coś więcej. Bo to jest infrastruktura, to jest kolejny personel, to są ludzie, którzy muszą z tymi dziećmi pracować, kto to będzie robił, czy to będą nauczyciele, czy to będą jacyś medycy. Nie wiadomo kto to ma prowadzić de facto. Podstawa programowa musi byc zrobiona itd., itd. Pod tym względem jest to wyzwanie. Uważam, że to jest moja rola w social mediach, aby rzeczywiście o tym głośno mówić. Tych, którzy mogą cokolwiek z tym zrobić, żeby rzeczywiście taki przedmiot wprowadzić.
Zobacz też: 5 ciekawych profili marek w dobie epidemii
Chyba stąd wynika jakaś obawa części ludzi przed szczepieniami. Bo po prostu nie wiedzą, na biologii ich się tego nie uczy - jak oddzielić prawdę od mitu.
Właśnie o to chodzi. Problem jest taki, ze szczepieniami że my nie wiemy na czym polega sam mechanizm działania szczepionki. Że to nie jest jakaś czarna magia, którą podajemy, tylko pewne mechanizmy, które wykorzystują naturalną obronę organizmu. My nie robimy tam nic, co by mialo sie innego wydarzyć, tylko w kontrolowany sposób, bo podajemy konkretną liczbę antygenów. Ale to trzeba ludziom wytłumaczyć i muszą się tego nauczyć. Tego musi się nauczyć młodzież. Tego muszą się nauczyć dzieciaki. Jak będą od początku uczone na czym to polega, o co chodzi, będą rozumiały mechanizmy, będą mogły wtedy zadecydować. Najpierw trzeba wyedukować społeczeństwo.
To trochę odpowiedź na jedno z pierwszych pytań - jaka jest rola lekarzy w social mediach. Edukowanie. Jesteśmy trochę takim buforem i zastępnikiem tego, że nie ma żadnej edukacji społeczeństwa.
Mam jeszcze pytanie o Twoje social media, czy sam je prowadzisz, czy może masz kogoś do pomocy?
Pierwsze takie pytanie dostałem od redaktorki z Tok FM, zapytała mnie nawet inaczej - która agencja prowadzi moje social media. A ja mowie, ze nie agencja, pan Durajski (śmiech). Ona mówi, ale jak to. Ja sobie siedzę a to w Canvie kleję, a to w Snapseedzie. Mam tych aplikacji naściąganych i robię to totalnie sam. M.in. z tego powodu zaliczyłem tę wpadkę z Łukaszem [Bokiem - przyp. red.], wrzuciłem jego statystyki, a nie robiąc kolejne swoje. Wiadomo, wymaga to sporo czasu. Nie zawsze jest okazja, żeby na bieżąco wrzucić. Ostatnią grafikę rzeczywiście dopiero parę dni temu wrzuciłem, tę podsumowującą, bo nie byłem w stanie tego zrobić w ostatnim czasie. No ale tak, siedzę sobie, kleję, tak jak dzisiaj, siadłem i porobiłem już wykresiki, wrzuciłem. Totalnie całe social media prowadzę sobie sam. Jedynie mam pomoc w kręceniu filmów na mój kanał na YouTube (bez Packmedia nie dałbym rady), wiadomo, tego już nie jestem zrobić sam. Poza tym te filmy robię raczej w formie wywiadów - siedzę i jestem nagrywany, a nie że sobie chodzę i nagrywam się. Bo też mam taką koncepcję, że może w te stronę nie pójść, dałoby mi to dużo swobody. Ale to mam znajomego, który ma firmę, która filmuje wesela. W ramach takiej współpracy miedzy nami on się oznacza, a mi kręci filmiki.
Kończąc naszą rozmowę optymistycznym akcentem, podaj proszę 3 konta, które lubisz obserwować w social mediach.
O, teraz mnie zaskoczyłaś. Na kogo najczęściej wchodzę, hm. Tylko Instagram czy w ogóle social media?
W ogóle social media, Instagram, YouTube, Facebook itd.
To YouTube… Naprawdę muszę się przyznawać? (śmiech) No dobra, niech będzie. Kristen Hanby, youtuber prankowy. Chyba jestem teraz na takim etapie, że wchodzę na konta dla chillu.
Rozrywkowe?
Tak. Na YouTube Kristan Hanby, na TikToku takiego chłopaka, który często prankuje swoją mamę, tylko muszę sprawdzić. Keemokazi. Natomiast na Instagramie nie ma chyba takiego jednego, lubię też przeglądać konta wnętrzarskie. Ale jeżeli chodzi o Stories to @superstylerblog, tak dla chillu. To chyba tyle.
Super, dziękuję, za rozmowę!
Dzięki.